TAGI (szukasz postów powiązanych tematycznie tu je znajdziesz):

piątek, 30 stycznia 2015

Co to było "Święto lasu?

Opowieści dziwnej treści - czyli:

"Pamiętnik poborowego" Część 2. Rejony.

(Publikacja na blogu - 29.01.2015 r. )

Poprzednia część: http://jerzy-foto.blogspot.com/2014/12/co-to-byo-swieto-lasu-czesc-1-pobudka.html

...I znowu się zaczęło... Dzień jak co dzień...
Rejony. Rejony. Rejony. Tora, tora tora. Najważniejsza czynność w życiu kanoniera elewa. Kanonier elew. Dla mniej wtajemniczonych; szeregowy. Elew, czyli żołnierz na szkółce. Najważniejsza czynność w zasadniczej służbie wojskowej. Sprzątanie. W wojsku można było sprzątać wszystko i wszędzie. O każdej porze dnia. Nawet szkolenia czy strzelanie nie było tak ważne jak sprzątanie. Sprzątanie było czynnością, która Cię pochłaniała, wsysała i wypluwała. Jak odkurzacz. Sprzątanie miało zapełnić wolny czas, spowodować, że żołnierz się nie nudził i nie myślał o głupotach.


czwartek, 22 stycznia 2015

Zapomniany cmentarz w Straszewie.

Cmentarne ABC powiatu. Ciąg dalszy.

(Publikacja na blogu – 22.01.2015 r.)
IMG_2649

Była noc. Noc ciemna i cicha. Na niebie nie było widać ani gwiazd, ani księżyca. Asfaltowa droga, która przecinała poorane bruzdami pola, wiła się jakby znikąd do nikąd. Po drodze mijała opustoszałe wsie w których od czasu do czasu zaszczekał, obudzony warkotem silnika pies. Po drodze przesuwał się ciemny kształt ciężarówki. W pewnym momencie pojazd zwolnił. Manewrując z lewej strony drogi, naddając się, wjechał w pole po prawej stronie. Ciężarówka powoli, mozolnie brnęła po zmarzniętej ziemi, rozbijając kołami stwardniałe bruzdy. Kierowca musiał dobrze znać trasę bo w tej ciemności nigdzie nie było widać żadnych punktów orientacyjnych. 
Ciężarówka po przejechaniu około 100 m. zatrzymała się w pobliżu wyrastającej na środku pola wyspy drzew i krzaków. Otworzyły się drzwi kabiny z której wysiadło dwóch mężczyzn. Z tyłu pojazdu odchyliła się plandeka a na ziemię lekko i sprężyście, pomimo długiej jazdy zeskoczył trzeci. 
Mężczyźni poruszali się cicho, ale szybko. Byli pochyleni i niezauważalni. Wszyscy byli ubrani w takie same stare kurtki i spodnie, szerokie i szare. Całkowicie maskujące indywidualne kształty ich sylwetek. Rozchylając krzaki dłonią w skórzanej rękawiczce, kierowca wskazał przeciwległy skraj krzaków. W tym jednym momencie jego kurtka rozchyliła się pod szyją i pod starym ubraniem na chwilę ukazała się czarna naszywka mundurowa a ciemność przebiły dwie haftowane białe błyskawice. Gdyby ktoś przyglądał się im z pobliskich zarośli, na pewno by to zauważył. Jednak byli sami i nikt nie dostrzegł tego szczegółu. Wszyscy ruszyli w kierunku wskazanym przez kierowcę. Szli przez sam środek wyspy drzew, jakby ponad maskowanie przedkładali jednak szybkość w działaniu. Omijali tylko drzewa, i pojawiające się w ziemi płytkie dziury i miniaturowe kopczyki. Regularne ich rozmieszczenie wskazywało, że wyspa w polu to stary cmentarz epidemiczny. Mężczyźni zatrzymali się tylko na chwilę, kiedy przed nimi w ziemi pojawił się spory, głęboki na półtora metra i podobnie szeroki wykop, ciągnący się przez całą długość wyspy. Nie było to jednak współczesne dzieło ręki człowieka. Wykop był porośnięty drzewami i trawą, która maskowała jego kształty. Poza tym w kilku miejscach jego ściany rozmyły się i rozsypały wskazując, że wykop miał już kilkanaście albo kilkadziesiąt lat. 
Przewodnik grupy, gdy tylko pod nogami wyczuł stromy spad natychmiast skręcił w lewo. Dalej, wszyscy trzej przemieszczali się brzegiem wykopu. Kiedy doszli do jego końca na brzegu wyspy, zatrzymali się. 
Kierowca zbliżył się do jednej z rosnących tutaj brzóz. Stanął przodem do drugiej rosnącej bliżej krańca wyspy, brzozy. Ruszył w jej kierunku, licząc w myślach kroki. Raz, dwa, trzy, cztery, .... aż do 20. Dwadzieścia na pół.. dziesięć. Wrócił z powrotem do połowy swej ścieżki. Stanął tak, że brzozy znalazły się po jego lewej i prawej stronie a wykop miał za plecami. Teraz ruszył przed siebie, kierując się prosto na trzecią brzozę rysująca się przed nim. Raz dwa... liczył kroki... 36... Nic nie mówiąc, wyciągnął spod kurtki wojskową łopatę o krótkim, składanym trzonku. Tzw. saperkę i zaczął kopać. Dwaj pozostali mężczyźni, którzy do tej pory przyglądali się w ciszy kierowcy, jednocześnie bacznie nasłuchując odgłosów nocy teraz szybko zbliżyli się do swego kolegi a w ich rękach także pojawiły się saperki. Wszyscy zaczęli kopać. 
Kopali już jakieś pięć minut, kiedy w ciemności w ziemi nagle ukazała się ludzka czaszka. Ktoś inny może by się przestraszył, na widok patrzących z dołu czarnych, zabrudzonych ziemią pustych oczodołów i szczerzących się zębów górnej szczęki, jednak na nich nie nie wywarło to zbyt dużego wrażenia, stali się nawet jakby pewniejsi w ruchach... Jakby tego własnie się spodziewali w tym miejscu... Biedna głowa zmarłego nieszczęśnika zupełnie odarta ze swej doczesnej powłoki, została odrzucona na bok. 
Po następnych pięciu minutach w dole pod metalem saperek zazgrzytała blacha. Kierowca pochylił się i rękami z ziemi wygrzebał, niewielką metalową skrzynkę. Wszyscy trzej podnieśli się i nie troszcząc się o zamaskowanie swej działalności szybko podążyli do ciężarówki. Skrzynka, pomimo swych niewielkich rozmiarów, była bardzo ciężka. Niosący nią kierowca często potykał się. Wreszcie wszyscy trzej przedarli się przez krzaki i wsiedli niezauważeni przez nikogo do stojącego na polu pojazdu. 
Kierowca uruchomił silnik który łamiąc ciszę nocy, ponownie obudził okoliczne psy. Ciężarówka na wstecznym biegu dojechała do linii asfaltu. Samochód wymanewrował, odwracając się przodem do kierunku z którego przyjechał. Pojazd ruszył i zniknął w ciemnościach. W oddali, jeszcze przez chwilę słychać było warkot silnika i szczekanie psów...

wtorek, 20 stycznia 2015

Ze szkicownika

Hoddinott




UFO nad Aleksandrowem.


Nieistniejący kościół w Ciechocinku

(Publikacja na blogu – 20.01.2015 r.)

20150116_124101

Według informacji ze strony http://web.diecezja.wloclawek.pl/parafia/ciechocinek/historia.html Parafii Ciechocińskiej, kontynuuje ona tradycje starej parafii w Słońsku nad Wisłą. Kościół znajdował się wtedy w rejonie dzisiejszej Warzelni Soli – ulica Solna. Jak się okazuje nie jest to tajemnicą. Miejsce po dawnym kościele jest oznaczone w terenie i opisane. Może przydałby się bardziej treściwy opis niż tylko pamiątkowa tablica. Tablica, która dość słabo rzuca się w oczy. Jak się okazuje stoi tam od 1998 r. Przyznam się, że dotychczas umknęła mojej uwadze. (Ups!) No cóż, nikt nie jest idealny.
Z opisu wynika, że kościół w tym miejscu stał w latach 1489 – 1824. I to wszystko na razie. Niestety więcej informacji na ten temat nie posiadam. Poniżej mapa z Wikimapii.

wtorek, 13 stycznia 2015

Przystań na rzece Wiśle w Ciechocinku.

(Publikacja na blogu: 13.01.2015 r.)

710 km. od źródła.

20141231_154051

Do brzegu pozostało jeszcze około 20 m. Łódka o wdzięcznej nazwie “nieszawka”  żwawo cięła na skos pofalowaną powierzchnię wody. Była głęboka noc. Księżyc zupełnie nie widoczny a gwiazdy skryte za chmurami. Wprawne i mocne ręce mężczyzny trzymającego wiosła, zdradzały że to nie pierwsza taka podróż. Ktoś  kto nie parał się na co dzień wodnym rzemiosłem, płynąłby wolniej, głośniej a łódź nie trzymałaby się tak dosłownie obranego kierunku. Tu było inaczej.  Drugi mężczyzna nie wiosłował. Siedział w łodzi zgarbiony. Pochylał się nad sporym zawiniątkiem ściskanym kurczowo w rękach. Był młodszy od swojego towarzysza, ale na jego twarzy rysowało się napięcie sprawiające, że wydawał się starszy. Na lewym policzku od czasu do czasu gdy jego twarz rozbłysła bladą poświatą zza wysoko podniesionego kołnierza kurtki pojawiała się długa na prawie 15 cm. blizna. Ślad po cięciu nożem? Świadectwo jakiejś stoczonej walki czy zwykły wypadek? … Z twarzy tej biła jakaś straszliwa determinacja. Jakby na brzegu do którego się zbliżali miała czekać na niego sytuacja, wymagająca skupienia i ogromnej woli przetrwania. Brzeg był coraz bliżej. W dole rzeki zaczynał rysować się na ciechocińskim brzegu kształt przystani rzecznej. Rozbłyskujące tamże światło małego ogniska świadczyło, że byli tam jacyś ludzie. Jednak jasny punkt ogniska odwracał uwagę żywych istot od toni koryta Wisły. Mężczyźni wiedzieli, że najłatwiej wypatrzeć ich na wodzie. Jednak od chwili spuszczenia łodzi do wody na Kępie, ich schwytanie było raczej niemożliwe. Wiedzieli, że największe niebezpieczeństwo może czaić się dopiero na brzegu. Tam co prawda mogli się łatwo schować, ale także ucieczka byłaby utrudniona.
Wreszcie dziób łodzi cicho zaszurał na piasku przy brzegu. Dwie skulone sylwetki wysiadły na brzeg. Mężczyźni wciągnęli łódź w krzaki i zniknęli w ciemności. Na rzece znowu nastała cisza. Kim byli ci dwaj? Co było w zawiniątku, które tak kurczowo ściskał jeden z nich?


sobota, 3 stycznia 2015

Dworek Edwarda hrabiego Mycielskiego-Trojanowskiego w Aleksandrowie Kuj.

Dolina Szwajcarska, pałacyk polski.
(Publikacja na blogu: 29.10.2014 r.)
Zastanawiałem się czy pisać o pałacu Trojanowskich w odrębnym poście czy rozbudować któryś z poprzednich postów poświęconych piramidzie aleksandrowskiej lub dębom i świątyni dumania w dawnym majątku Trojanowskich. W końcu jednak stwierdziłem, że pomimo wspólnego mianownika lepiej będzie potraktować te problemy osobno i połączyć je potem odnośnikami. Myślę, że są tego warte, pomimo części wspólnej czyli postaci Edwarda hrabiego Mycielskiego-Trojanowskiego. Postaci znaczącej, ale jakby trochę zaniedbywanej w opisach historii miasta Aleksandrowa Kuj.
Generalnie to można powiedzieć, że budowla ta wraz z aleksandrowskim dworcem kolejowym to sztandarowy temat fotograficzny wszelkich broszurek, opisów i innych opracowań dotyczących Aleksandrowa Kuj. Temat oklepany i wyeksploatowany. Jak się jednak w ciągu ostatnich lat okazało informacje dotyczące w/w wszędzie prezentowane wcale nie są takie jednoznacznie właściwie. A są prezentowane tak naprawdę bez żadnego naukowego poparcia. Po prostu ktoś, gdzieś, kiedyś coś napisał i tak to już leci od lat. Nawet w publicznych mediach. Chodzi o źródło z którego miał czerpać projektant pałacyku. Pałacyk miał by być budowlą naśladującą stojącą w Szwajcarii willę na Jeziorze Genewskim. Wyjaśnienie zamieszania wokół pałacyku odnajdujemy w artykule Roberta Stodolnego pt.: “Willa z własnym stylem”, który został opublikowany w “Gazecie Aleksandrowskiej” nr 38 z czerwca 2010 r. Autorem “szwajcarskiej teorii powstania pałacyku” miał być Tadeusz Bakalarczyk – historyk amator, który na podstawie zachowanej fotografii z czasów życia budowniczych oraz posiadając wiedzę o podróży Edwarda hrabiego Mycielskiego-Trojanowskiego, wysnuł tezę o rodowodzie budowli. Jednakże jak się okazuje Willa w Szwajcarii powstała po roku 1909, natomiast wszelkie dostępne dane wskazują, że Trojanowscy postawili pałacyk przed rokiem 1870.
Dla czytelników blogu nie będących na bieżąco z topografią i historią miasta wyjaśniam, że tzw. pałacyk będący bohaterem postu znajduje się na terenie Zespołu Szkół nr 1 w Aleksandrowie Kuj. przy ul. Wyspiańskiego. Pierwotnie były to posiadłości rodu Trojanowskich.
(http://issuu.com/wydawnictwokujawy/docs/gazeta-aleksandowska-38-2010?e=0/9914166 tutaj artykuł ze wzmianką o budowlach. Polecam.)
A skąd w takim razie tytułowa Dolina Szwajcarska? Otóż na terenie dawnej posiadłości Trojanowskich znajduje się pewna przyrodniczo – geograficzna ciekawostka. Malowniczy wąwóz, albo jak to zwą nieszawiacy, parowa. Ciągnący się w kierunku lasu teren zwany przez mieszkańców Doliną Szwajcarską. Skąd wzięła się ta oryginalna nazwa tego niestety nie wiem. Czy geneza nazwy ma związek z historią dworku i zamieszaniem wokół jego stworzenia nie wiem.
Zdjęcia robiłem przy niezbyt fotograficznej pogodzie i nie oddają one w pełni uroku tego miejsca. Smutek

Niechciane pomniki.

(Publikacja na blogu: 03.01.15 r.)

Był pomnik, nie ma pomnika.



Gdybym miał powiedzieć czy jestem za usunięciem tej radzieckiej pieczątki z placu przy ciechocińskiej poczcie, powiedziałbym TAK! Z czysto estetycznych powodów raz, dwa pomnik był historycznie nie uzasadniony. Jednakże, powiedziałbym także, że może warto go gdzieś wywieźć, postawić, zachować ku pamięci i przestrodze. Niestety to co było może kiedyś możliwe w przypadku aleksandrowskiej kolumny z żołnierzem tutaj chyba ze względu na skomplikowaną budowę pomnika niemożliwe. No chyba, że pomnik zostałby zachowany jak Mur Berliński w kawałkach. O ile "rzeźba" z Aleksandrowa mogłaby pewnie zostać zdjęta z kolumny o tyle tutaj w Ciechocinku raczej byłoby to utrudnione. W Aleksandrowie Kuj. bo o tym oczywiście mieście mowa, niestety tak się nie stało. Pomnik radzieckiego wyzwoliciela, który przez lata panował z góry nad miastem zniknął z krajobrazu wraz z nadejściem demokracji. A szkoda, bo mógł sobie stać ku przestrodze potomnych, jako ciekawostka sprzed lat w jakimś ustronnym acz publicznie dostępnym miejscu. Co się z nim stało nie wiem. Pewnie został rozebrany i zniszczony. W Ciechocinku natomiast radziecka pieczątka na planie miasta ostała się do dzisiaj czyli do grudnia 2014 r. Aż wreszcie została rozebrana. I dobrze bo ani to piękne było ani praktyczne. Plac Gdański, poczta polska a pomnik? Teraz po nim pozostał tylko rozkopany trawnik. jestem ciekaw co tu było kiedyś, przed postawieniem pomnika ku czci braterskiej armii ze wschodu. Natomiast wiem co powstało w miejscu po dawnej kolumnie z żołnierzem w Aleksandrowie Kuj. W miejscu tym powstała "GAPA" czyli tragicznie nieudany i estetycznie nieuzasadniony pomnik wychwalający Konstytucję III Maja. jak powiedział kiedyś mój kolega; mierny z plusem... za co ten plus? Za rozmach!
Oby w Ciechocinku w miejscu po starym pomniku podobne dzieło nie powstało. Rzekłem!

Dziękuję za poświęcony czas. Aby kontynuować przeglądanie starszych wpisów kliknij na link "starsze posty" lub wejdź w archiwum.