Morze, nasze morze. Nasze poszukiwania słynnych parawaniarzy lub parawaningowców nad morzem zaczynamy na Przylądku Rozewie. Dookoła lasy, mało ludzi. Żeby dostać się na plażę, trzeba zejść z wysokiego klifu. Co prawda nie ma słońca, jednak podejrzewam, że nawet w pogodę nie ma tu za wiele ludzi. Sympatycznie.
Brak słońca powoduje, że parawaniarze chowają się w swoich kwaterach. Parawaniarz to (cytując Wikipedię :-) takie stworzenie, które zawsze po plaży, porusza się z osobistym parawanem.
Sam parawan to taka szmata, którą rozpina się na kilku kołkach. Oczywiście parawaniarz ma zawsze przy sobie osobisty paramłotek. Wykonany z drewna, który to jest specjalnie przystosowany konstrukcyjnie do wbijania kołków na plaży. Musi mieć taki rozmiar, żeby można było go użyć, nawet w przypadku nadużycia środków relaksujących w puszce i to przy wietrznej pogodzie.
A do czego służy w/w parawan? Parawan plażowy to zmodyfikowana forma parawanu zwykłego. Udoskonalona technicznie, rozbudowana o kilka dodatkowych funkcji.
Jedna z nich, to umożliwienie szybkiej aneksji kawałka plaży na własny użytek. Co bardziej zaawansowani w tej sztuce, potrafią zająć nawet kawałek morza.
Druga, to ochrona swoich rzeczy, przed dewastacyjnym działaniem potomstwa innych parawaniarzy.
Oczywiście parawany są w różnych rozmiarach. Większa szerokość czyli, co za tym idzie możliwość aneksji większego obszaru plaży, świadczy o statusie majątkowym jego właściciela.
Osobno, ale razem...
Podobno powstają już związki parawaniarskie oraz zawody w prawaningu. A lobby parawaningowe dąży do wejścia na olimpiadę.
Na szczęście, samorządowcy nadmorscy powoli zaczynają zwalczać powyższy proceder.
Mam nadzieję, że jeśli jeszcze kiedyś zjawię się na którejś z naszych popularnych plaż, aby powdychać zapach olejku do opalania, popływać pomiędzy rozlanymi na wodzie kałużami z rozpuszczonych kremów oraz poćwiczyć slalom pomiędzy pomiędzy zgromadzonymi tam tłumnie ludźmi. Nie będę musiał dodatkowo jeszcze ćwiczyć na torze przeszkód z porozwieszanych na półmetrowych palach, szmat.
Póki co, ratownik wywiesił blagą flagę. Niestety musiał poddać się. Trudno, jakby coś to czeka go niezły tor przeszkód... |
Generalnie, jak wspomniałem wcześniej, wizytę nad polskim Bałtykiem rozpoczynamy od Rozewia.
Przylądek, podobno do niedawna był uważany za najdalej na północ wysunięte miejsce w Polsce.
Niestety, utracił swój znamienity tytuł na rzecz Jastrzębiej Góry.
Latarnia morska.
Plaża, to świetne miejsce na trening. Poszliśmy pobiegać z rana. Po drodze mijaliśmy kilka osób, także biegających.
W związku z tym, że na Rozewiu wita nas mgła, w poszukiwaniu słońca udajemy się do Władysławowa. Słońce jest, a wraz z nim pojawiają się parawaniarze, banany do pływania i dilerzy kukurydzy.
Ok. kilka dni, ale żeby tu jechać na cały urlop? Nie, raczej podziękujemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Spam jest natychmiast usuwany. Spam will be deleted!